Peter (Peru) Chrzanowski, Kanadyjczyk polskiego pochodzenia był gościem kolejnej, 121. Studni Kulturalnej JDK. Bohater spotkania, które odbyło się 16 listopada br., jest postacią wybitną i nietuzinkową. Swoim barwnym, ekstremalnym życiem mógłby obdzielić kilka osób. A zawarł je na kilkudziesięciu fotografiach i filmach.
Urodził się w 1957 roku w Krakowie, a jako ośmiolatek wyjechał do Kanady. Jak wspomina, od zawsze szukał innej drogi, drogi dla siebie. Kiedy miał 3 lata, dziadek nauczył go jeździć na nartach. Ale nawet i tu mały Peter uciekał od wytyczonych tras. Zafascynowany białym puchem poświęcił mu część swojego życia. Druga to paralotnia. Ale są jeszcze filmy, które nazywa swoimi dziećmi, bo tych własnych, biologicznych nie ma. Prowadzi kawalerski żywot, mieszka z mamą w Pemberton, bo do tej pory nie spotkał kobiety, która mogłaby być jego partnerką. Takiej, która wytrzymałaby jego ciągłą nieobecność w domu. - Kocham kobiety, ale nigdy nie chciałem się ożenić, bo to by mnie oderwało od tego co kocham. Mogę spać w rowie, czy namiocie. A jak jest rodzina, to trzeba o nią dbać. Nie żałuję jednak swojej decyzji, a może jeszcze spotkam kogoś, z kim będę się mógł zestarzeć – mówi z wrodzoną pogoda ducha gość Studni Kulturalnej.
Podczas spotkania opowiadał o swoim dzieciństwie, młodości, wyprawach, podróżach, znanych ludziach, których spotkał w swoim życiu. Z nostalgią wracał do czasów, kiedy kręcenie filmów było bardzo trudne, bardzo kosztowne i czasochłonne. – To kosztowało setki tysięcy dolarów. Nie mieliśmy wielu sponsorów, z trudem wiązaliśmy koniec z końcem. Bardziej chodziło o to, żeby przeżyć od filmu do filmu. Czasami współpracowaliśmy ze stacją telewizyjną, robili nam montaż, pożyczali ludzi i kamery. Ale nigdy nie było dużej produkcji, i nigdy też nie dostaliśmy pieniędzy na zrobienie filmu. To była trudna droga, ale myślę, że przez to było więcej satysfakcji.
Peter Chrzanowski, to utalentowany pasjonat, jednocześnie bardzo ciepły, serdeczny i skromny. Ze wszystkich miejsc na świecie uwielbia Kolumbię, bo to bardzo egzotyczne i ciekawe miejsce - Jak miałem 12 lat przeczytałem w National Geographic o Indianach, którzy uciekli od Hiszpanów. Marzyłem, żeby tam pojechać, bo to jednana cywilizacja, do której nie miesza się kościół, polityka, mówią swoim językiem, robią swoje ubranie z roślin. To miejsce, gdzie szczyty są wysokie na ponad 6 tysięcy metrów i tylko 30 kilometrów od plaży na Morzu Karaibskim. Tam się zmienia roślinność i zwierzęta, w warstwach - od plaży tropikalnej do lodowców. To coś niesamowitego – zachwycał się bohater środowego spotkania.
Po blisko dwugodzinnej opowieści, publiczność zadawała jeszcze sporo pytań. Następnie przyszedł czas na podpisywanie pierwszej książki – autobiografii pt. „Szusss, czyli jak przeżyłem samego siebie”.
jdk
Liczba odsłon: 755